Kilka lat temu, zima, piątek, niedługo Święta Bożego Narodzenia. Miałam jechać do domu z Kielc. Po oblodzonych chodnikach ciągnę w walizce za sobą większość swojego dobytku. W drugiej torbie mam laptopa, całkiem nowego, w kieszeni telefon i kilka wyliczonych złotych na busa. Śpieszę się, bo bus przecież nie poczeka, a na następny czekać mi się nie uśmiecha. Wychodzę z Internatu trochę wcześniej, żeby jeszcze po drodze zdążyć wejść na chwilę do kościoła Kapucynów. Trwają rekolekcje. Wchodzę, staję z tyłu, blisko wyjścia, wiedząc, że prawdopodobnie zdażę jedynie wysłuchać Ewangelii i będę musiała wyjść. Ściskam w tłumie rączkę torby na laptopa i co chwila sprawdzam, czy marne 6 zł gwarantujące mi powrót do domu nadal bezpiecznie spoczywają w mojej kieszeni, kiedy zaczyna się kazanie.
Najdziwniejsze, najbardziej wstrząsające i radykalne kazanie w moim życiu. Całkiem krótkie.
Oddaj wszystko, co masz ze sobą wartościowego. Telefon, kartę, pieniądze, laptopa, biżuterię. Będziemy zbierać te przedmioty w trakcie tacy. To nie jest ściema. To nie jest rekolekcyjna zagrywka. Nazwij nas złodziejami, wyjdź z kościoła, zrób co chcesz. Albo oddaj wszystko, co masz. Bez półśrodków. Teraz.
Wyszłam. Po części dlatego, że śpieszyłam się na busa, ale wiem, że tak naprawdę, to zadanie mnie przerosło. Głupie, warte góra dwa tysiące przedmioty dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Co powiedziałaby mama, gdybym oddała nowy laptop? Za co wrócę do domu? Jak zadzwonię po pomoc? Jak dam sobie radę? Stchórzyłam. Ale od tamtej pory nie przestawałam o tym myśleć.
I tak od tamtej pory, co jakiś czas, los, mój anioł stróż czy ktokolwiek by to nie był, przypomina mi o tamtym wieczorze. I o wszystkich możliwościach, jakie stanęłyby przede mną, gdybym zdobyła się na uczynienie siebie absolutnie WOLNĄ. Into the Wild, artykuł o Dolinie Hunza, Fight Club, Mr Freeman - przypominają mi tylko o tym, że żyję w niewidzialnym więzieniu. Telewizja, Internet, telefon, cywilizacja, pieniądze - czuję - WIEM - że robią ze mnie małego niewolnika. Bez tego wszystkiego nie istnieję. Albo może przeciwnie, przez to wszystko nigdy nie żyłam.
Paradoksalnie, to pragnienie zerwania z tym, co mnie ogranicza, jest jednocześnie moim największym marzeniem i nawiększym strachem - pewnie dlatego, że jednocześnie to więzienie jest tym, co mnie określa. Oznaczałoby to nie tylko wyjście ze strefy komfortu, z poukładanego, wygodnego świata-więzienia, ale też radykalne zweryfikowanie tego, kim i jaka jestem, pozbycie się w gruncie rzeczy złudzeń na temat siebie i świata naokolo mnie. Boję się, że nigdy się na to nie zdobędę. Że zawsze będę tą przerażoną utratą kontroli nad swoim teraz dziewczyną, która wychodzi z kościoła w grudniową noc, ściskając w ręku laptopa.
piątek, 20 września 2013
wtorek, 10 września 2013
While you're still here.
Powtórz setki razy. Nie wyjeżdżaj. [X]
Subskrybuj:
Posty (Atom)