poniedziałek, 11 czerwca 2012

Merry, merry, very merry Christmas

Od pięciu minut siedzę przed pustym edytorem i zastanawiam się, co napisać. A raczej od czego zacząć, bo wczoraj wydarzyło się tyle, że mogłabym o tym nakręcić film (a potem oglądać go all over again and again and again). Totalnie, wczoraj był absolutnie najbardziej osom dzień w moim dotychczasowym życiu. Poznań, 10 czerwca 2012, Irlandzki raj, serio.
Najpierw jakiś Irlandczyk pożyczył mi kasę na bilet od kolegi, a potem nie kazał oddawać, bo to i tak nie jego pieniądze. (Swoją drogą ten drugi miał fajną minę jak mu oddałam w końcu te euro). Potem dwaj germano - ajrisze z Glasgow i ich kolega Szkot, który za pomoc w dojechaniu do Poznania postawił mi fantę i snickersa. Lol me, darmowy podwieczorek :"D Co prawda taksiarz ich potem oszwabił, bo się nie zorientowałam, że jednak pięćdziesiąt zeta to trochę przydużo jak za kurs. No szkoda, biedni szkotoajriszogermanie. Oby im się miło zwiedzało Polskę (hah, i powiedzieli, że jesteśmy bardziej cywilizowani od Ukrainy i ładnie wszystko zorganizowaliśmy xD). No a potem moi drodzy, to ja już słów nie mam. Nie dość, że na własne błogosławione, zielone oczęta widziałam tłumy Ajriszów, to jeszcze mnie wyprzytulali (randomowo, a bo czemu nie), wycałowali (gdzie się dało), wygłaskali (w tym bananem O.o), wyściskali (wszystkie kończyny) i w ogóle wymolestowali na fest :D Jeden kolo chciał mi nawet bilet na mecz kupić xD Odmówiłam grzecznie, bo jednak autoban do domu nie zaczeka (choć i tak biegłam na niego przez pasy przy policjantach na czerwonym i grożono mi mandatem). Powiedział mi, że powinnam znaleźć sobie Irlandzkiego chłopaka, bo "we're good lovers". No toś mnie przekonał! Zbieram na bilet :3
To było lepsze od Gwiazdki. Jak to już rzekłam, to był taki made my day że made my life. Seriously. I jeśli kiedykolwiek miałam wątpliwości, czy kocham Irlandczyków, to teraz już wiem. Ja ich uwielbiam.
Tylko szkoda, że przegrali. I że nie było Ewy D:








poniedziałek, 4 czerwca 2012

Show me your room and I...


Miałam napisać o ostatnim śnie, w którym ratuję połamanego motocyklistę, strzelam do jakiegoś łysego zmendziałego dziecka i podrywam lekarza (był przystojny i olał mnie permanentnie). Albo o wczorajszej wycieczce do Kazimierza i random rozmowie z panem (a przepraszam, byliśmy na ty) od portretów, który miał biały kapelusz, dawał mądre rady i na pożegnanie mi rzekł "Z Bogiem". Albo o tym, że powinnam schudnąć i że jadę do Berlina na spontana. Ale nie. Dzisiaj zajmę się swoim pokojem.
Ściany: fioletowo - kremowe, trochę jak jagody ze śmietaną. Ogólnie, permanentny bałagan. Serio, nie umiem utrzymać porządku dłużej niż jeden dzień, a sprzątanie zajmuje mi od dwóch do trzech zazwyczaj. Więc jeśli wchodząc do mojego pokoju widzicie porządek toście szczęściarze :D Na półkach książki: słowniki, fantasy i religijne przeważają. Ale jakieś klasyki, przygodowe, kryminalne, romanse i poradniki też się znajdą. Obok gitara, na stole trochę shitu: jakieś kserówki, opakowanie po czekoladkach, książka, którą czytam, kolczyki. Na łóżku oprócz niepościelonej pościeli sterta ciuchów (no nie czarujmy się, tam jest im wygodniej niż w ciemnych, twardych szafkach :) Na komodzie oprócz Filipa i bumboxa stoi aktualnie moja tablica korkowa z mądrościami (postawiłam ją tam po tym, jak po nieudolnej próbie powieszenia ją na taśmę odpadł tynk) i brytyjski autobus. Replika, znaczy się. Ponadto, fotel ze mną na nim i podłoga z jakimiś kartkami z chwytami, skarpetkami i torebką. I dwa pudła na drobiazgi. A pod ścianą teczka na rysunki (jeszcze pusta, ale już niedługo). A na ścianach poprzyklejane pocztówki z miejsc, w których byłam. Odpadają mi uparcie, chyba muszę załatwić lepszą taśmę... I będzie jeszcze lustro. Jak tylko się dorobię albo uproszę.
I zawsze jak mam bajzel, przypominam sobie, co mój Paddy Jane rzekł raz o bałaganiarach... Ja mu wierzę :"D A przynajmniej chciałabym :P