Natalka w sobotę: mam wszystkiego dosyć!
Natalka w niedzielę po południu: osz, ale mam dobry humor!
Natalka w niedzielę wieczorem: szit, no nie wierzę w swojego pecha!
Czyli zapraszamy na przedstawienie pt.: "Co zrobić, jeśli życie cię jednocześnie głaszcze i kopie po tyłku"
Mój bileeeet <3 plus mini TARDIS w celu dopełnienia kompozycji.
To może od początku, nius numer jeden: JADĘ NA KONCERT BON JOVIEGO!!! (Jeśli ktokolwiek jeszcze o tym nie wie, w co wątpię C: Nie wiem jaka dobra karma tutaj podziałała i za co, ale fakt jest faktem: jadę. Z Potworkiem i Piątym Rolling Stonesem, cudem! Po moim naiwnym ogłoszeniu na fejsie, że chce jechać, a kasy nie mam, znajoma pisze do mnie "daj numer konta". Moje wtf co się dzieje nie miało granic xD a potem to już tylko czysta radość, ekscytacja i generalnie tęcza czternastobarwna. Idę w piątek po bilet do Empiku, pełny poker fejs na ryju, a jedyne co miałam ochotę zrobić to zakrzyknąć z satysfakcją do bogu ducha winnej pani przy kasie, że "jadę, jadę, jadę, a ty tu będziesz siedzieć i sprzedawać biletasy!" xD Tęcza generalnie zniknęła w sobotę rano. Akt drugi, dom.
Dom czyli rodzice. I wieczna wojna światowa, od pięciu lat non stop. Już człowiek nawet się przyzwyczaił, że gdzie ma' i da' razem, tam masakra. Ale ostatnio weszli chyba na jeszcze wyższy (o ile to w ogóle możliwe poziom nienawiści. Powinno im się wyświetlić nad głowami takie "Level up", totalnie. A ja tylko tego słucham, udaję, że mnie nie obchodzi, a potem ryczę po kontach jak jakiś bachor (co jest generalnie bardzo żenujące :/). I generalnie czuję się jak jedyna osoba dorosła w chacie. Masakra. Na szczęście w niedzielę wracałam do Lublina. Akt trzeci, podróż.
Zawsze uważałam, że pociągi to świetne miejsca do zawierania nowych znajomości (nie ma to jak duszny przedział, człowiek od razu czuje integrację :P). Nu i tak właśnie, od dusznego przedziału dwa tygodnie temu się zaczęło i Natalka poznała fajnych ludzi. Nu a wczoraj ci fajni ludzie w postaci pana K. także jechali na Wschód. Więc się gadało o życiu, walcach i nauczycielach, co niesamowicie mi poprawiło humor po domowej atmosferze. Skoczyło się przed PKP ze słowami: napisz czy dotarłaś, bo pełno złodziei, gwałcicieli i ogólnie złych pipuli. Nu, to chyba czas na akt czwarty, ostatni. Dwudziestka ósemka.
Jeśli wsiadasz do tłocznego pociągu a ktoś pcha się niemiłosiernie, chociaż i tak się zmieści do środka, to już wiedz, że coś się dzieje, Sad Sejatan się tobą interesuje. Sad Sejtan w postaci jakiegoś kolesia zainteresował się i mną, a raczej zawartością mojej torebki. Generlanie w skrócie: wsiadłam, patrzę, portfela nie ma. Well, poszłam z laską, na którą ta Menda Społeczna również poleciała, do Pana Władzy, zgłosiłam, zasmuciałam się. Wszystko się poszło kochać: karta do bankomatu, legitymacja, dowód, bilet miesięczny i pieniądze. Brawo, brawo, Natalko. A rodzicielka przed wyjściem mówiła "pilnuj torebki". Morał z tego znany, trzeba zawsze słuchać mamy.
No i czas na wnioski, które, nota bene, wyczytałam u Niekrytego na blogu: im lepsza rzecz cię spotka, tym bardziej prawdopodobne, że spotka cię coś równie nieprzyjemnego. Słowem: czymś za ten koncert i podróż musiałam, niestety zapłacić. Jak to pani DeWu rzecze, balance of power musi być.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz