czwartek, 26 czerwca 2014

The rain has come again

W takie noce jak dzisiejsza, kiedy próbuję uciec przed demonami w mojej głowie, kiedy wychodzę na deszcz ze słuchawkami na uszach, kiedy nie boją się mnie nawet bezdomne koty (zawsze uważałam że koty są szczególnie wrażliwe na melancholię, czego nigdy nie mogłam powiedzieć o tych wiecznie szczęśliwych, merdających ogonami psach), myślę tylko o jednym miejscu do którego mogłabym pojść i jak na złość, jedynym gdzie iść nie mogę. Odwiedzanie dawnego kochanka z powodu melancholii to nie jest najlepszy pomysł. Ale, mimo że nigdy nie poznał mnie, emocjonalnego żółwia w grubej skorupie, od tej strony, wiem na pewno, że on jeden, który kochał się w muzyce Wilsona i w deszczu, mógłby zrozumieć mnie i poczuć. I choć doceniam starania moich przyjaciół którzy starają się mnie w takie noce jak te pocieszać, to wiem, że nie doświadczyli tego smutku bez powodu i bez lekarstwa, tego który jest jak cień każdej dobrej rzeczy w twoim życiu, nie są w stanie mi ani pomóc ani pojąć jak to jest. Może to weltzschmerz, moze depresja, ale boję się życia bez tych momentów kiedy płacze bez powodu, może dlatego że dają mi ostatni dowód że jeszcze cololwiek czuję i że żyję. Więc słucham tej muzyki której nauczył mnie słuchać mój dawny przyjaciel,  słucham deszczu i czekam aż zadnieje, żeby obejrzeć, jak on, wschód słońca. Samemu. Bez niczyjej radosnej, wspierającej, współczującej obecności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz