piątek, 1 listopada 2024





Kiedy mówię, że muszę iść na spacer, bo cisną mnie mury domu kochanie, to mam na myśli, że musze przed siebie iść na wprost, daleko, inaczej zwiędnę. Inaczej zapomnę, skąd i dokąd moja dusza wyrasta.

Bo ja kiedy idę, to idę w rytmie szumiących na jaskrawym niebie liści. Czuję jak kruki biją powietrze skrzydłami i małe sikorki, jak im śpiew wzbiera w gardłach, jak drżą im próra. Czuję jesieny wiatr który mi ciało obmywa z myśli, jak mi sprzyja, jak się bawi moimi włosami. Czuję jak rosną korzenie i drzew i traw, coraz głębiej w ziemię, w mrok, w wilgotność. Chciałabym się i ja, w tą ziemię tak zanurzyć, dotknąć jej stopami, czesać włosy traw i poczuć jej drgające tętno w całym swoim ciele. Oczy chłoną chłodny błękit nieba, koję się jego odcieniem. Kiedy idę, to czuje jak świat idzie w moim rytmie, jak mnie karmi moim w nim byciem, i czuję wtedy, jak mi rosną skrzydła. Chcę biec, chcę śpiewać, i żyć nareszcie. Ignoruję nieczuły beton miasta, wyciągam z krajobrazu tylko to co żywe, wyobrażam sobie przestrzenie łąk, które mi w dzieciśtwie rosły pod nogami, buduję z drzew na miejskich skwerach katedry, małe kapliczki z życia i liści. I oddycham, i oddycham, i oddycham, i idę.

Jeśli mnie kochasz kochanie, zabierz mnie do lasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz