Widzisz, ja mam duszę błękitnosłoną i jedyne w co wierzę pomiędzy lepką materią codzienności to otwarta przestrzeń. Wypuszczam na wolność ludzi i zdarzenia, odmawiam przejmowania kontroli, brzydzę się brania w posiadanie. I Tobie pozwalam powoli dryfować w niepamięć i niebyt, skąd nagle pojawiłeś z wczesnowiosennym powietrzem. Lecz są wieczory - jak ten wieczór, kiedy pod gardło podchodzi mi noc i wołam wszystkich utopionych dawno bogów, wymieniam ich obce imiona po kolei, i proszę ich: Ty wróć. W moim "wolność" jest wiele "wracaj". I kiedy mówię ci "idź", to tak naprawdę chcę, żebyś szedł w moim kierunku: żebynicniemówić, żebynicniemusieć, żebywspółniebytnieć, unosić brwi, oddychać.
I kiedy już białe słońce wraca zza drugiej półkuli, ciężkie od problemów tamtych ludzi - wtedy zawstydzona swoją niewiernością ukrywam swoje tęsknienie, jak ukrywa się wstydliwą chorobę, jak niechlubną słabość zagrzebuję ją pomiędzy codziennością; i w milczeniu, znowu wierna prawom wolności - czekam.
sobota, 18 lipca 2015
Niewierność wieczorów
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz