by gundula blumi
Ale nie miałabym nic przeciwko. Jeśli ma przyjść, niech przyjdzie we śnie, kiedy wędruję po wszystkich równoległych wszechświatach, pomiędzy spokojnymi oddechami uśpionego miasta, z pominięciem wszystkich pożegnań, wszystkich "tak mi przykro", "żałuję, że nie byłem lepszym człowiekiem", "tak naprawdę zawsze cię kochałem" i innych za późno wypowiedzianych słów. Spóźnione słowa i gesty, wydarzone nie w swoim właściwym czasie, później brzmią pusto i sztucznie, więc lepiej już ich w ogóle nie mówić. Lepiej, żeby świat się skończył o trzeciej czterdzieści dwa nad ranem, bez tej wymuszonej końcem czasu i wyrzutami sumienia szopki.
Ale koniec świata znowu został przesunięty w czasie, odłożony na inny termin, bo kiedy obudziłam się kilka godzin później, słońce uparcie trwało na niebie, jak każdego dnia od miliardów lat. A więc czas nadal istnieje, pomyślałam, nadal oddycham. Kolejna szansa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz