czwartek, 10 listopada 2016

...




      Są dni kiedy cała ja chce być nicością. Rozpłynąć się w molekuły, przestać oddychać i pompować krew, i wyłączyć wszystkie impulsy tej całej skomplikowanej maszynerii organizmu: odciąć prąd, wyjąć wtyczkę, zastopować wszystkie procesy komórkowe, nie pozwolić tlenowi swobodnie przepływać przez tunele tchawic, rozstroić hormony, zdekonstruować siebie. Ale wtedy zostałaby jeszcze dusza: ten niewygodny byt w ciemnoszarym kolorze, z zaciekami i bruzdami, to brzydkie coś, to istnienie we mnie. I gdybym tylko mogła, wyjęłabym tą malutką, niekształtną, pulsującą od wszystkich przebytych pustek, krztuszącą się sprawami zapomnianymi przez czas anty-materię z siebie i kawałeczek po kawałeczku rozrywałabym ją na najmniejsze cząstki aż przestanie być zdolna do pamięci i do czucia, aż stanie się stosikiem chropowatych, bezużytecznych strzępów nieświadomych swojej wzajemnej obecności. I niech dogorywa, niech wreszcie przestanie być, i musieć i istnieć.

sobota, 15 października 2016

...

Pamiętam noc, kiedy patrzyłeś na mnie i powiedziałeś: chcę wiedzieć o tobie wszystko. Nigdy nikt po tobie nie zadał tego samego pytania. Być może to wtedy właśnie zafiksowałam cię w moim czasie.
Teraz już wszystko o mnie wiesz. Nawet to, czego sama o sobie jeszcze nie wiem.
I może powinnam była pozwolić ci zniknąć we wrześniowym powietrzu trzy lata temu, długo przed tym, zanim zadałeś mi jeszcze jedno pytanie, które nadal rezonuje mi w istnieniu. Czy jeśli oboje bylibyśmy sami, za kilka niedookreślonych lat, czy wtedy byś… 
Zdania zaczynające się od „jeśli” mogą być bardzo niebezpieczne.
Spóźniona o trzy lata decyzja musi się urzeczywistnić teraz. Teraz spróbuję dowiedzieć się o sobie tego wszystkiego, co  ty już o mnie wiesz, i muszę spróbować sama. Muszę dać sobie radę bez świadomości twojej obecności. Muszę przyzwyczaić się, że nie będzie mnie już miał kto złapać, kiedy zacznę spadać. Przez trzy lata czułam, że jesteś moim gruntem. Teraz sama osuwam go sobie spod nóg, inaczej nie nauczę się latać.
A kiedy już znajdę maszynę czasu i będę mogła wszystko naprawić,  znajdę niedużą kawiarnię w bramie i zamówię kawę.

czwartek, 21 stycznia 2016

Zły czas





Zły czas. Nastał zły czas na życie. Dni są ciemne, światło zawsze przygaszone i nawet muzyka gra jakoś płasko, jakby nagle z dnia na dzień straciła całą duszę. Duszę się, skurczyły mi się myśli, i pokój się skurczył, moje wątpliwości wylewają się gęstą mazią z głowy i już się w nim nie mieszczą, przelewają się przez uchylone na próżno okna, podchodzą pod drzwi. Zastygło powietrze, woda nie zmywa już zmęczenia, kawa nie budzi. Codziennie w lustrze oglądam kolejne przepowiednie apokalipsy, rozciągam między palcami jak gumę czas, podkulam palce. Zły czas, zły punkt historii. Wszystkie planety Układu Słonecznego na jednym, malutkim niebie, które nie jest w stanie nawet pomieścić bezdomnych, zmarzniętych ptaków. Tych samych, które trzepotały mi niedawno pod skórą, kiedy wracałam nad ranem do domu, zaróżowiona od twoich myśli. Teraz nie mam czasu na myśli, próbuję trzymać się orbity tej czarnej dziury, truchła ostatnio umarłej gwiazdy. Ten czas jest horyzontem zdarzeń rozciągniętym pomiędzy oczekiwaniami a rzeczywistością, trzeba się go strzec, trzeba go przeczekać, trzeba dać mu czas: aż zblednie, rozpłynie się w procesie dyfuzji, skoroduje, zniknie. Poczekam.