Pierwszy był szczupły jak młode drzewo, miał ciemne oczy i długie, długie pisał mi listy. Lubiłam jego czarne na białej kartce pismo, wyryte w obcym dla mnie szyfrze. Ten mówił, że kocha, ale kto inny pokochał go bardziej.
Drugi miał oczy błękitne jak moja dusza, melancholijnie opuszczał rzęsy nad moimi myślami. Kupił mi drożdżówkę i całą noc czuwał, żebym mogła pamiętać dobrze wczesnoranne miasto. Ten kochał, lecz kochał inaczej.
Trzeci nie pytał o imię i nie pisałam za jego dni żadnych wierszy. Budził we mnie nie-mnie i co noc kalekie słowa obracaliśmy w wąskich światłowodach sieci. Ten kochał tylko siebie, rozdrapując do krwi wszystkie nasze gry.
Czwartego poznałam razy dwa. Miał obcy mi akcent i byłam jego obcą. Przez kilka długich myśli staliśmy razem na brzegu lotniska i przez kilka snów czy słów byłam tylko jego. Tego kochałam tylko w trybie przypuszczającym.
Piąty pamiętał wszystkie odcienie moich włosów i tańczył ze mną długo. Powolne, świergoczące rozmowy i zaufania o wiele więcej, niż powinnam mieć. Miał twarz hollywoodzkiego aktora i gołębią duszę. Ten kochał mnie zbyt długo i nazbyt zwyczajnie.
Szóstego stworzyłam z długich dźwięków samotności i oddałam mu się szybko. Przychodził wieczorami i pachniał tytoniem i szczęściem, a gdy wychodził, koszulę miał zmiętą. Ten mnie kochał tylko na niby.
Na siódmego czekam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz