Byliście kiedyś w rupieciarni czarodzieja? Ja byłam, dzisiaj, w tą pizgającą czystym złem sobotę, dzięki uprzejmości znajomego. Wyciągnęła mnie ta poczwara na spacer, przemarzła mi połowa czlonków (co właśnie rekompensuję grzanym winem i gorącym kaloryferem na wieży), ale było warto dla tych dwudziestu minut, w których realizm magiczny to nie tylko ładna nazwa konwencji, a najprawdziwsza prawda.
Może to moja natalkowa wyobraźnia, która nigdyś kazała mi wierzyć w dwójkę wymyślonych pozbawionych twarzy bliźniąt i gromade złośliwich krasnoludków w zielonych czapeczkach, ale dom, do którego prowadzi wielka, porośnięta czymś (w mojej głowie bluszczem), kuta brama musiał istnieć naprawdę. Ciasny, półciemny korytarzyk z se starymi, wijącymi się w górę wąskimi schodkami, zagracone wnętrze saloniku czy kuchni, z której wyłania się dojrzła kobieta o sympatycznej aurze, niosąc wątróbkę (nerkę? nie pamiętam) dla kota. Biorąc pod uwagę otoczenie, bardziej byłabym skłonna uwierzyć, że to jest kocia wątroba, przeznaczona do bóg wie jakich obrzędów magicznych. I ten klimat i światło, które jako jedyny opisać potrafił Schulz w swoich cynamonowych sklepach, ja widziałam i czułam przez kilka krótkich minut na własnej skórze. A potem poszliśmy do piwnic.
Stare dębowe skrzynie, kolczugi, miecze, zbroje i metalowe róże, głowy demonów w starym, zniszczonym pudle, ciemne korytarze, schody i cegły, sprzęty wszelkiej maści, rodzaju i przeznaczenia, maszyny do szycia, tanie porcelanowe aniołki i jeszcze więcej ciemnych korytarzy.
I on sam, pan czarodziej, urwany prosto z średniowiecznych legend, trochę mnich trochę szalony alchemik, z krzyżem wykutym w ceglanej ścianie pracowni, prawiący o rzeczach o których, my, zwyczajni, nie możemy mieć pojęcia. Ten który chce palić umysły i jest w tym swoim rozpalaniu tak oddany, że nikt nie śmiałby wątpić, że to możliwe. Fascynacja romantycznych poetów tymi, którzy "mówią, nikt nie rozumie i widzą, a nikt nie widzi" nagle wydała mi się przeraźliwie oczywista i zrozumiała.
Dwadzieścia minut później znalazłam się na jasnej od śniegu i cywilizacji ulicy, wpisując ten krótki czas na listę dwóch najbardziej magicznych momentów w moim życiu. Tylko moja podróż w czasie mogłaby się z tym równać. Ale to temat na inną historię :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz